Już trzeci rok z rzędu sezon dalszych wyjazdów rowerowych rozpoczynamy wyprawą z Wiśniowej do Rzeszowa.
Pierwsza część trasy wiodąca w lesie niebieskim szlakiem do zamku Kamieniec…oj to nie przelewki ;). Bardzo strome i wymagające podjazdy, szybkie i kręte zjazdy, a to wszystko w Rezerwacie Przyrody „Herby”. Długość tego odcinka to ok. 37km.
Jeżeli w lesie jest sucho to jazda jest ciężka i wymagająca (tak było wczoraj – średnia przejazdu 10km/h), jeżeli natomiast w lesie jest błotniście to …no cóż „krew, pot i łzy” 😉 (rok temu było mega błoto – średnia przejazdu 6 km/h).
W niedzielę o 4:50 wyjechaliśmy pociągiem relacji Rzeszów – Jasło do Wiśniowej.
Po godzinie jazdy 17 osób robi sobie pamiątkowe zdjęcie na miejscowej „mini stacji”.Szybko dostajemy się na niebieski szlak, po drodze zaliczając most „ledwo” wiszący, przy którym dopinamy kaski, dodajemy sobie otuchy i …zaczyna się ;).
Na dzień dobry, dosłownie od razu podjazd na 500 metrów, który jest owszem w miarę krótki, ale przez to bardzo stromy.
Ogrom zeschłych liści tak utrudnia jazdę, że trzeba co chwilę pchać bike’a. Tym, którzy byli tu pierwszy raz, ta góra pokazała, że łatwo nie będzie…i nie było hehe.
Liście utrudniające podjeżdżanie nie ułatwiały również zjeżdżania…, ale o tym za chwilkę, bo nie wolno pominąć w opisie, lotu Dziuraki.
Po dotarciu na pierwszą górę, (niektórzy natychmiast poszli uprawiać wspinaczkę skałkową)
nasz „nadworny” kaskader wzniósł się na wyżyny swojego potencjału, który nareszcie mógł uwolnić i tak jak mityczny Ikar poleciał wysoko, następnie spadł i … przeżył, bo jest Dziuraką, a nie Ikarem – proste. Tak więc kto tu powinien być bohaterem ? 😉 – z resztą sami oceńcie:
oraz filmy:
FILM 1 i druga wersja: FILM 2
Dobra czas wracać do liści 😉 – swoją marną obecnością zasłaniały kompletnie głębokie koleiny, które tylko czekały by nas wciągnąć w swe niebezpieczne objęcia. Niestety wciągnęły i nie obyło się bez kilku lotów nad kierownicą (sam mam mocno obite cztery litery, ale ciiiii;) ). Na szczęście nic się nikomu poważnego nie stało, podobnie rowery też wyszły bez szwanku więc eskapada szła w miarę płynnie. Standardowo ekipa podzieliła się na dwie grupy: szybszą i też szybką tylko, że wolniejszą od tej pierwszej ;).
Każda z nich jechała swoim tempem, czujnie wypatrując na drzewach biało-niebieskich znaków. Niebieski szlak nie jest zbyt dobrze oznakowany więc podczas jazdy, a szczególnie zjazdu łatwo można się zgubić. Kilka razy byliśmy zmuszeni zawracać, co nie było zbyt miłe, gdy okazywało się, że musimy się wspinać by wrócić na szlak…brr. Na szczęście przepiękne widoki, dzika przyroda to wszystko dodawało sił do dalszej jazdy w bardzo ciężkim terenie.
Po prostu Podkarpacie to jest TO i tylko dodam, że: „cudze chwalicie, swego nie znacie”, a kieruje to do wszystkich, którzy jeszcze nie zwiedzali podkarpackiej Ziemi – czas wyruszyć na szlaki J.
Po ok. 30 kilometrach mordęgi docieramy do Królewskiej Góry (544m)
z której droga prowadzi zjazdem do pierwszego celu naszej wyprawy – Zamku w Kamieńcu koło Odrzykonia. Na szczycie urządzamy sobie siestę – batony, woda, kanapki znikają błyskawicznie, tutaj też dochodzi do połączenia dwóch wcześniej wspomnianych grup.
Posileni uderzamy w dół do Zamku, po drodze Prezes zalicza lekką glebę (koleina zakryta liśćmi), ale, że jest twardy to wstaje, otrzepuje się z pyłu jak Arnold z Terminatora 1,2, 3 i sunie dalej jak ruski czołg. Przy wyjeździe z lasu musieliśmy wszyscy sobie zrobić sesję
zdjęciową, ponieważ widok jaki się przed nami rozpostarł najlepiej oddają słowa Ravena: „normalnie jak nie w Polsce”. Faktycznie ruiny zamku na tle bajecznej górzystej panoramy ziemi krośnieńsko – jasielskiej warto zobaczyć.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
C.D.N.